Bo może właśnie potrzeba tej niepewności, utraty gruntu pod nogami, poczucia rozchybotania, by zrozumieć, co to znaczy być ziarnem niezakorzenionym, ziarnem, które nie ma się o co utrzymać.
Z Ewangelii według św. Marka: Wszedł do łodzi i usiadł w niej na jeziorze, a cały tłum stał na brzegu jeziora. Nauczał ich i mówił im w swojej nauce: „Słuchajcie, oto siewca wyszedł siać.”
Pamiętam jedną ze swoich pielgrzymek do Ziemi Świętej gdy głosiłem rekolekcje i tak wypadło, że naukę o ziarnie, o sianiu, miałem wygłosić do moich słuchaczy właśnie podczas rejsu łodzią po Jeziorze Galilejskim. I wydawało mi się wtedy, że te warunki zewnętrzne w ogóle nie przystają do tych treści, które chcę przekazać. Bo ziarno to przecież opowieść o glebie, o skale, o drodze, o stawaniu twardo nogami na ziemi, o zakorzenianiu się – i jak o tym wszystkim mówić, kiedy jest się na rozchybotanej łodzi? Jak o tym wszystkim mówić, kiedy ma się pod stopami nie twardy grunt, a właśnie kilkanaście metrów wody Jeziora Galilejskiego?
Tymczasem ta dzisiejsza Ewangelia uświadamia, że dokładnie w tej samej sytuacji był Jezus i to w łodzi, na jeziorze, opowiedział przypowieść o siewcy i ziarnie. Bo może właśnie potrzeba tej niepewności, utraty gruntu pod nogami, poczucia rozchybotania, by zrozumieć, co to znaczy być ziarnem niezakorzenionym, ziarnem, które nie ma się o co utrzymać. Nie ma punktu, w którym mogłoby się zakotwiczyć i uznać: to jest twardy grunt, na którym mogę wzrastać. Takie rozchybotanie pomaga czasami zrozumieć Ewangelię. Do zobaczenia jutro.