Koniec roku jest zazwyczaj czasem rozliczeń. Ten niezbyt przyjemny temat pojawiał się ostatnio nawet w czytaniach mszalnych. Może warto się z nim zmierzyć, zanim wejdziemy w Adwent – choćby po to, by zacząć go z tak zwanym czystym kontem.
Pośród różnych okołofinansowych perykop jest taka jedna szczególnie dziwna. Jesteśmy na samym początku szesnastego rozdziału Łukasza. To przypowieść o rządcy, który stając wobec perspektywy utraty pracy, stara się zapewnić sobie przyszłość robiąc przekręty finansowe. Przyzwyczailiśmy się mówić o nim per Nieuczciwy Rządca. Tymczasem nieuczciwość powodująca straty nie jest tu wcale największym problemem. To nie o nią został oskarżony. Stawia mu się zarzut o trwonienie majątku. Tekst oryginalny mówi, że został oczerniony przed Panem ως διασκορπίζων [czyt. hos diaskorpizon], czyli jako trwoniący jego majątek. Co ciekawe, dokładnie tym samym słowem rozdział wcześniej określone zostało postępowanie Syna, którego nie bez przyczyny nazywamy Marnotrawnym. Tamten z kolei διεσκόρπισεν [czyt. dieskorpizen], roztrwonił, rozproszył, czyli zmarnował swoją własność, nie zrobiwszy z nią nic sensownego.
Rządcę zatem oskarżono o marnotrawstwo. Pan nie ma do niego pretensji o straty, na jakie naraził jego majątek, ale o ich bezsensowność. Kiedy zaczyna przyczyniać sensownych strat – urealniających spłatę należności przez dłużników, a jemu skarbiących ich życzliwość – Pan go chwali. Tak samo zachowuje się Ojciec Syna Marnotrawnego, którego nie obchodzi zaprzepaszczony majątek. Sam gotów jest ponieść następne straty – nowe szaty, pierścień, sandały, uczta – byle one miały sens. I mają go, bo służą przyjęciu Syna z powrotem do domu. Dla sługi stają się sposobem, by kiedy wszystko ustanie, przyjęli go do wieczystych namiotów (Łk 16,9).
Pan nie będzie miał pretensji o straty. O stracone siły, o nieudane inwestycje w relacjach z innymi, o wyczerpane dobre chęci, o rozwiane nadzieje. Starty są wliczone w ryzyko jakie podjął powierzając nam majątek życia, miłości i łaski. Gniewać się będzie na tego, kto nie zainwestował w ogóle, kto zmarnował dane mu środki nie korzystając z nich. Mateusz daje nam dwa obrazy Jego gniewu. Jest wściekły i nieubłagany wobec sługi, który zakopał talent w ziemi, choć puszczenie go w obieg wiązałoby się przecież z pewnym ryzykiem (Mt 25,25-30). W ogień wieczny odsyła też tych, którzy nie dali jeść, pić, nie przyjęli, nie odziali, nie odwiedzili. Ci, którzy nie wahali się dać, czyli stracić, zostają dziedzicami życia wiecznego – choć nie wiedzieli, że dając, dawali samemu Panu (Mt 25,41-46) Jedni i drudzy nie wiedzieli, że to On. Jedni i drudzy są zaskoczeni. Kara spotyka nie tych, którzy ponieśli straty, ale tych, którzy zmarnowali otrzymany majątek z obawy przed stratą.
Nie bać się stracić, wydać. Nie bać się zainwestować czasu, sił, zaufania, miłości tam, gdzie niekoniecznie muszą one przynieść widoczne zyski. Być rozrzutnym, hojnym jak Bóg, który nie patrzy na koszty swojej miłości do nas. Jak Jezus, który w wielkoczwartkowy wieczór, z ufnością i dumą oznajmia Ojcu: wracam do Ciebie z niczym. Nic nie mam. Wszystko rozdałem. Wszystko, co miałem od Ciebie, rozdałem moim bliskim i dalekim. Zostałem tylko Ja sam (J 17,7-8.22). I Ojcu to wystarczy. Ty sam mu wystarczysz.