A cały lud zawołał: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze”. Wówczas uwolnił im Barabasza, a Jezusa kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie (Mt 27, 25-26).
Piłat wiedział, że Jezus jest niewinny. Uprzedziła go o tym nawet żona; ewangelista Mateusz przytacza ten szczegół. Wiedział, a mimo to kazał Go ubiczować i zamordować. Owszem, w porównaniu z agresywnym tłumem Żydów wydaje się postacią nieco jaśniejszą. Zrobił przecież cokolwiek, by Jezusa uratować. Jednakże nie powiedział „Nie!”, choć pod byle pretekstem mógł skazać na ukrzyżowanie wszystkich obecnych na dziedzińcu i nikt by nie mrugnął okiem. W tym miejscu był panem życia i śmierci.
Mówi się, że w gruncie rzeczy gardził wszystkimi Żydami i ich sporami, że miał sporo na sumieniu i bał się, że starszyzna żydowska znajdzie doniesie na niego do cezara. Obojętność czy lęk, nieważne – skazuje na śmierć niewinnego. Wciąga go jego własne zło, tak jak poprzednio Heroda, który wskutek podobnego szantażu zgładził Jana Chrzciciela. Tamten zgładził tylko człowieka, ten dokonał największej zbrodni: zabił Boga.
Bardzo mało potrzeba, by dokonało się zło. Wystarcza, aby obserwatorzy, ludzie przyzwoici, woleli nie widzieć działania złych ludzi, nie powstrzymali go. Umyli ręce jak Piłat. A czasem starczy jedno słowo, jeden gest, by zatrzymać zbrodnię.
Jak bardzo zaślepieni bywamy, gdy przyzwalamy emocjom, by nami miotały. Potrafimy żądać kary dla niewinnych i uwalniać złodziei i morderców, żeby nas dalej okradali i zabijali; i sami żądamy, by kara za to spadała nie tylko na nas, lecz i na naszych bliskich: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze”.
Jezu, u kamiennego słupa niemiłosiernie biczami wysmagany, dla nas zelżony, wszystek skrwawiony, zmiłuj się nad nami!