To nie mógł być sympatyczny człowiek. Gdy szedł ulicą, przyzwoici jerychończycy ściszali rozmowy. Był znany w okolicy. Wyłącznie od najgorszej strony. Ale czy on miał jakąkolwiek dobrą stronę, od której mógł zostać poznany?
Pewnego dnia siedział w biurze, przeglądał gazetę i podsłuchiwał rozmowę sekretarek. Jedna mówiła podekscytowana, że dziś ma wreszcie przyjść do miasta ten Człowiek. Ludzie prześcigali się w domysłach, kim On jest. Niektórzy mówili, że to prorok. Zapewniali, że robił cuda. – W Nim podobno jest coś niesamowitego – dodała druga z przekonaniem. – To dziś? Muszę Go zobaczyć – postanowił. Wyszedł z gabinetu, huknął na nie, żeby zajęły się pracą i trzasnął drzwiami.
Nie pomyślał, że On jest aż tak popularny. Stawał na palcach wściekły, bo ludzie, którzy zazwyczaj rozstępowali się przed nim w obojętnym milczeniu, teraz ignorowali go i skutecznie zasłaniali mu ulicę, którą miał przechodzić Tamten. – Idzie! – wrzasnął ktoś. Tłum zafalował i, o ile to możliwe, zgęstniał jeszcze bardziej. Bez szans. Rozejrzał się. Nikt nie patrzył w jego stronę, więc pobiegł, licząc, że po drodze coś wymyśli.
Zobaczył sykomorę. I zanim zdążył uświadomić sobie, co właściwie robi, już był nad ziemią. Gdy się wspinał, zaczęli się śmiać, ale nie dbał o to. Potem się z nimi policzy. Chciał zobaczyć proroka.
Szedł. Człowiek jak człowiek. Przechodził obok jego drzewa, gdy nagle zatrzymał się. Podniósł głowę. Spojrzał na niego i powiedział, przysłaniając ręką oczy od słońca:
– Zacheuszu, zejdź! Pospiesz się, bo dziś muszę zatrzymać się w twoim domu.
Zdziwił się, ale posłusznie zszedł. Czuł narastającą radość, że Tamten go dojrzał. Niepokojące i pociągające uczucie. Jakby znowu był małolatem, który rozpaczliwie chciałby, żeby go docenili. A przecież wszystko, co było do osiągnięcia – osiagnął. Zaprowadził Go do siebie. Był zaskoczony Jego klasą, gdy ludzie popatrzyli na Niego z oburzeniem.
– Widzieliście?!
– Poszedł do grzesznika w gościnę – usłyszał za plecami i zawstydził się. Zerknął na Niego. Nic sobie z tego nie zrobił.
– Żaden z Niego prorok! Uśmiechnął się tylko.
Prorok, nie prorok, one miały rację – myślał z euforią później, nalewając Mu wino: Niesamowity Człowiek!
Musiał coś zrobić. Teraz. Koniecznie.
– Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu – odpowiedział ze wzruszeniem, gdy usłyszał jego pomysł – gdyż i ten człowiek jest synem Abrahama. Syn Człowieczy przyszedł przecież szukać i zbawić to, co zginęło.
Zacheusz nie miał pojęcia, o czym On mówi. Ale wyglądał przy tym jak najszczęśliwszy człowiek na świecie.
Chyba było warto.