Skip to main content

W drodze do Emaus Jezus nie przebiera w słowach. Nazywa uczniów ludźmi bezmyślnymi, a ich serca oskarża o lenistwo. A to dlatego, że czytając Pismo nie chcieli zrozumieć, wyczytać z niego jednej oczywistej rzeczy. Jakiej? Że Mesjasz  m i a ł  cierpieć. Że cierpienie, udręka, krew i konanie Mesjasza w makabrycznej męce, to nie wypadek przy pracy, ale coś, o czym On od początku wiedział, co przewidział i co zaplanował. Coś, czego chciał. Jest w tym „miał cierpieć” (Łk 24,26) jakieś echo tamtego przerażającego „spodobało się Bogu” z czwartej Pieśni o Słudze Pańskim (Iz 53,10).

baranek

A my? Jesteśmy zazwyczaj tacy jak oni. Lubimy, kiedy Słowo Boże nas pociesza, uspokaja, głaszcze, zapewnia, że będzie dobrze. Tymczasem pierwsze, o czym ono zapewnia, to że będzie bolało. Że tego jednego na pewno nie zabraknie. Wszystkie proroctwa, wszystkie obietnice mają ten cierpki posmak. Historia biblijna jest opowieścią o Bogu wchodzącym w historię człowieka. O Bogu, który krok po kroku schodzi w ludzkie cierpienie, by wreszcie znaleźć się na samym jego dnie. O Bogu, który hojnie dzieli się z człowiekiem twardym chlebem cierpienia.

O tym jest Słowo. Takie jest. Takiego nie potrafili przyjąć wielkanocni wędrowcy do Emaus. Takiego Słowa ja nie potrafię zrozumieć i przyjąć. Bo ono nie obiecuje nawet, że Bóg uratuje mnie „w ostatniej chwili”. Nie obiecuje, że pocierpię, pocierpię, ale ostatecznie On „zdąży na czas”. Nic z tego. On nie musi zdążyć. Wcale nie musi mnie uratować przed śmiercią Ten, który ma moc mnie wskrzesić. Tak było zresztą z Łazarzem w jedenastym rozdziale u Jana.

Ci dwaj, którym dostało się w drodze do Emaus, zebrali chyba za nas wszystkich. To było ostrzeżenie Jezusa przed traktowaniem Słowa Bożego jak drożdżaka, z którego wydłubuje się rodzynki. Przed czytaniem, rozważaniem, interpretowaniem i komentowaniem Słowa na wyrywki i „pod publiczkę”. Przed wyczytywaniem z niego tych i takich treści, które mi akurat pasują z różnych powodów. Bo podnoszą mnie na duchu, bo poprawiają nastrój, gdy mi smutno, gdy mi źle i tak dalej.

Jeśli mnie Słowo Boże czasem nie przerazi, nie zaboli, nie rozgniewa nawet, to istnieje poważne niebezpieczeństwo, że zamiast Jego Wielkiego Pragnienia, słucham tylko swoich małych pragniątek. On chce dla mnie Paschy. Ale prawdziwej Paschy. Do bólu prawdziwej. On objawił im się w Połamanym Chlebie, nie w drożdżowym ciastku.