Skip to main content

To miała być niedziela jak każda inna – wybrałam się na Mszę do tego samego Kościoła, na tę samą godzinę. Zajęłam nawet ławkę, którą z reguły zajmuję i z jakimś poczuciem żalu muszę przyznać, że nie potrafiłam docenić tego, gdzie jestem. Co niedzielę odpowiadam na zaproszenie Tego, który kocha mnie najbardziej, ale czasem robię to bez emocji. Siadam na swoim miejscu, trochę wysłuchuję, trochę odpowiadam, rozglądam się i zanim się zorientuję – już po wszystkim.

Bywają niedzielę, kiedy w duchu upominam siebie, że to nie tak ma wyglądać, że właściwie jestem, ale mnie nie ma. Potem przypominam sobie spotkania z ludźmi, na których mi zależy i jest mi wstyd, bo przecież zawsze z Nimi rozmawiam i jestem skupiona na tym, co do mnie mówią. Dlaczego więc nie potrafię spotkać się z Nim?

Ale to nie była niedziela jak każda inna. Pojawił się na Niej ktoś, kto pokazał mi, czym jest prawdziwe spotkanie.

Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego». I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je. (Mk 10, 13-16)

mamusiu

W ławce przede mną usiadła młoda kobieta z dziewczynką, która prawdopodobnie miała 4, może 5 lat. Od czasu do czasu przyglądałam się Jej z zaciekawieniem, kiedy znów zaczynałam błądzić myślami. Dziewczynka w trakcie Mszy spojrzała na mamę i zapytała: „Mamusiu, czy pójdziemy do Komunii?”. Kobieta cichutko odpowiedziała Jej, że tak i dziecko powróciło do swoich zajęć. Ponieważ dziewczynka była jeszcze mała, niewiele odpowiadała na słowa księdza, za to płynnie i z pełnym skupieniem odmówiła modlitwę „Ojcze nasz”. Pomyślałam sobie wtedy, że kiedy będę mieć już swoje dziecko, to zrobię wszystko, aby tak pięknie się modliło w trakcie Mszy. Skupiłam się również na swojej modlitwie, gdy w pewnym momencie usłyszałam słowa, które zmieniły mój stosunek do spotkania z Bogiem.

Kiedy już wszystko się dokonało i mieliśmy przyjąć Jego Ciało, dziewczynka ponownie zapytała:

„Mamusiu, czy to już?”

Zrobiło mi się wstyd, a zarazem ogarnął mnie smutek. Zdałam sobie sprawę, że nigdy tak nie czekałam na Niego, jak czekała ta dziewczynka. Każde moje spotkanie z Bogiem było po prostu zwyczajne, wręcz rutynowe. Tymczasem ta mała dziewczynka – która w dodatku nie przyjmowała Go jeszcze tak, jak my – czuła, że zaraz wydarzy się coś najpiękniejszego, coś, na co czeka się z niecierpliwością.

Od tamtej pory zupełnie inaczej wygląda moje spotkanie z Nim. Teraz już wiem, po co przychodzę i na co czekam. Ta mała istota nauczyła mnie radości ze spotkania z Miłością.