Każda władza, jaka by nie była, ma swoje granice. Władza rodzicielska, władza państwowa, władza urzędnicza… żadna z nich nie powinna być absolutna.
Wiemy o tym dobrze, dopóki jesteśmy stroną podrzędną. Jednak jak każdy kij i ten ma swój drugi koniec… Dopóki jesteśmy „poddani”, zwykle najchętniej ograniczylibyśmy prawa rządzących do minimum. Ale jak stajemy się stroną „rządzącą”, dość łatwo przychodzi nam rozciągać swą zwierzchność do granic absurdu…
Słowa listu św. Pawła do Rzymian mogą być przez nas zupełnie inaczej odbierane w zależności od tego, „po której stronie jesteśmy”. Jako przełożeni chętnie powołalibyśmy się na autorytet św. Pawła mówiąc:
„Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga” (Rz 13: 1)
Te same słowa mogą jednak zupełnie nas nie przekonywać, jeśli odniesiemy je do osób, które mają „władzę” nad nami.
Taka optyka, jest chyba naturalna dla człowieka, który kieruje się zwykle dobrem własnym. Każdy przepis, każde prawo należy potraktować (zinterpretować) tak, żeby to mnie było dobrze, żeby to na moje wyszło.
Jak trudno jest przyjąć, że do bliźniego mam podejść jak do samego siebie.
„Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa” (Rz 13: 10).
Niech ta prawda nam towarzyszy zawsze, bez względu czy władzę mamy sprawować, czy władzy słuchać.
Panie Boże, władco absolutny, jakie to szczęście, że Ty jesteś Miłością…