Skip to main content

Mało jest chyba takich postaci w Ewangelii, które Jezus traktuje równie fatalnie jak Martę. Po beznadziejnej akcji z obiadkiem (Łk 10, 38-42), który pewnie i tak miło się potem zjadło, w jedenastym rozdziale u Jana robi się już naprawdę nieprzyjemnie. Dały Mu znać, że z Łazarzem jest źle. To raczej bardziej życiowa Marta wpadła na ten pomysł. A On nic. Jeszcze specjalnie zwlekał przed ruszeniem w drogę.

Zjawia się dopiero wtedy, kiedy Łazarz już leży i rozkłada się w grobie. Zjawia się i daje prawdziwy popis kultury i wyczucia. Na jej delikatne przecież: Panie, gdybyś tu był… i to na dodatek z zapewnieniem: Ale i teraz wiem…, na które siostrzyczka już się nie zdobędzie, On wyskakuje ze swoim: Brat twój zmartwychwstanie! W najlepszym wypadku było to mało zrozumiałe, w najgorszym stanowiło totalny truizm. Już lepiej nic nie powiedzieć, niż coś takiego. Jej też to chyba nie bardzo podeszło, ale dalej odpowiada Mu grzecznie, łagodnie: Tak. Wiem, że kiedyś tam zmartwychwstanie. Do Niego jakby nie docierało. Następny tekst, to jest już szczyt. Zamiast powiedzieć wreszcie coś naprawdę ciepłego, serdecznego, koncert megalomanii: Ja. We Mnie. Przeze Mnie. I jeszcze pytanie, czy ona wierzy, że to właśnie tak – że On, że w Nim, że przez Niego. Dramat jakiś.

A ona nie obraża się na Jego totalny brak wyczucia, ale daje Mu w tym momencie najpiękniejsze chyba wyznanie wiary, jakie otrzymał w ciągu całej swojej działalności. Zupełnie fantastyczne. Tym cenniejsze, że wypowiedziane z dna smutku, z dna bólu. Mimo całego Jego nietaktu, zupełnej niedelikatności. Mimo wszystko. Panie, ja uwierzyłam, że Ty. To „uwierzyłam” w tekście oryginalnym najlepiej byłoby chyba czytać: ja raz uwierzyłam i to ma skutki do dzisiaj. Uwierzyłam i wciąż wierzę.

Cisza. I wtedy Marta pokazuje niesamowitą klasę. Daje taką lekcję pokory i miłości, że trudno o podobną. Zostawia Go, idzie do siostry siedzącej w domu i ściemnia, że Jezus ją woła. Kiedy jej oddanie i wiara wydają się Go mało obchodzić, po cichu i świętym podstępem doprowadza do tego, żeby spotkał się ze swoją ulubienicą. Bo Marcie chodzi o miłość, nie o siebie. I dla miłości jest gotowa nie tylko zostać niezrozumianą, potraktowaną bez cienia czułości, ale i ustąpić miejsca, zniknąć.

lubek

Zostawmy już ten ostatni dziwny tekst: Czy ci nie powiedziałem? Nie powiedział. Można sprawdzić w tekście, że nic jej nie mówił, że zobaczy chwałę, jeśli uwierzy. Ona Mu wierzy bez zapewnień, bez znaków, bez dowodów. Wierzy Mu pomimo. Wierzy Mu wiernie.

Jest jakaś nagroda za taką wiarę? Jest. Po pierwsze przywrócone życie Łazarza. Wskrzeszona miłość. Ale jest i inna nagroda. Równie cicha jak wierna wiara Marty. W następnym rozdziale jest mowa o wieczerzy w ich domu. To jest próba generalna Ostatniej Wieczerzy. I tam jest powiedziane, że Marta, dla odmiany służyła, διηκονει. A to jest to samo słowo, od którego mamy nazwę pierwszego stopnia sakramentu święceń: diakonat. Marta była jakby diakonem Wieczerzy, na której On sam objawił się jako Diakon, Sługa. Może dlatego traktował ją tak surowo, jak siebie. Może dlatego tyle od niej wymagał, tyle kazał jej znieść. Była Mu tak bliska. Tak bardzo do Niego podobna. Taka jak On.