Lecz On im odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” Łk 2,49
Można by oczekiwać, że po narażeniu swojej Matki i opiekuna na trzydniowe poszukiwania w nerwach i łzach, Jezus przejawi choć trochę żalu i wstydu za swoje postępowanie. Ukorzy się, przeprosi, przyzna się do winy. A tu nic. „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” Odpowiedź harda, pewna siebie, lekceważąca uczucia najbliższych. Można to tak interpretować.
Świątynia. Tu leży klucz do wyjaśnienia zachowania Jezusa. Absolutny priorytet spraw Bożych przed ludzkimi. I nie oznacza to wcale lekceważania spraw ludzkich, miłości najbliższych, praw rodziny. „Kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu” — mówił św. Augustyn.
Wydarzenie to chętnie wykorzystywane jest jako biblijny argument na rzecz potrzeby oddzielenia się, przecięcia pępowiny łączącej nas z rodziną pochodzenia. Kochamy naszych rodziców, ale nie możemy do śmierci tkwić w rodzinie, w której się urodziliśmy.
Mamy prawo i obowiązek pójść własną drogą, założyć własną rodzinę, zostać kapłanami czy zakonnikami. „Każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19,29).
Tutaj warto jednak zwrócić uwagę na co innego. Świątynia. Miejsce, w którym powinniśmy być. „W tym, co należy do naszego Ojca” w niebie. Chcemy znaleźć Boga? Szukajmy Go w świątyni, w liturgii, w tabernakulum. Nie ma większego kłamstwa w sprawach wiary niż „Bóg tak, Kościół nie”.
W Kościele katolickim otwiera się przed nami pełnia środków zbawienia (por. Sobór Watykański II, Dekret o ekumenizmie, nr 3). To tam, w świątyni, w Kościele, czeka na nas Bóg.