Tak bardzo potrzeba dzisiaj choremu z nienawiści światu, byśmy „zarazili” się prostotą Janowych uczniów. Byśmy usłyszeli wołanie tej Miłości.
W Markowej opowieści o męczeństwie Jana Chrzciciela (Mk 6, 17-29) przeraża to, jak łatwo człowiek wchodzi w logikę zła, jak szybko się jej uczy i jak potwornie „pomysłowy” staje się pod jej wpływem. Salome zachęcona przez Heroda, by wyraziła życzenie, które król spełni w zamian za jej urzekający taniec nie wie jeszcze o co chciałaby prosić. Jeszcze jest niewinna. Nie spodziewała się nagrody. Jej taniec był bezinteresownym pięknem. Być może któryś z gości patrząc na tańczącą dziewczynę przypominał sobie wersety Księgi Przysłów mówiące o Mądrości, która tańczy przed Bogiem na okręgu dopiero co stworzonej Ziemi i znajduje radość przy synach ludzkich (Prz 8,30-31).
Salome nie potrafi jeszcze sama znaleźć swojej radości. Nie wie, o co prosić, by zyskać szczęście. Szuka więc rady matki. Herodiada jest jednak chora z nienawiści, żądna zemsty. I zaraża nienawiścią swoje niewinne dziecko. Nie ma skrupułów, by wykorzystać je do realizacji własnych celów, popychając na drogę okrucieństwa i śmierci. I to jest moment straszliwego dramatu. Salome styka się z nienawiścią matki i błyskawicznie ją sobie przyswaja. Herodiada mówi jej: Proś o głowę Jana Chrzciciela. Salome wraca przed Heroda i „twórczo” rozwija brutalne żądanie matki. Co mówi? Chcę, żebyś mi dał głowę Chrzciciela. I to już, zaraz, natychmiast. Na misie. Jak jakąś makabryczną potrawę. O tak! To jest potrawa. Bo to jest uczta nienawiści. Nienawiść pożera. Najpierw Herodiadę, a teraz jej córkę. Pożera wszystko wokół siebie. Jest niepochamowana. Nigdy nie ma dość. Nigdy nie traci apetytu. Wszystko wciąga w swoją orbitę. Infekuje, zajmuje jak złośliwy nowotwór myślenie, pragnienia, wyobraźnię. Podporządkowuje sobie każdą myśl, poruszenie duchowe, każdy akt woli. Wszystko potrafi wykorzystać. Bardzo szybko zamienia niewinne dziecko w wyrafinowanego kata. To straszne, jak „pomysłowi” stajemy się ulegając złu; ile spotworniałej „inwencji twórczej” wykazujemy w zadawaniu cierpienia.
Z krwawym szaleństwem pałacu Heroda tak mocno kontrastuje prostota uczniów Jana. Usłyszeli, przyszli, zabrali ciało, pochowali je w grobie. Wspominając męczeństwo Jana odprowadzamy wzrokiem wyobraźni tę milczącą procesję uczniów Pustynnego Brata. Dźwigają martwe ciało swojego mistrza i owoc jego głowy dojrzały ostatnim proroctwem. Proroctwem już nie wypowiedzianym, nie wygłoszonym nad brzegiem Jordanu, ale ukazanym własną śmiercią. Proroctwem o pozornie bezsensownej śmierci za Prawdę o ludzkim sercu i miłości Boga. Za Prawdę, która stała się pokarmem ludzi. Za Tego, który powiedział o sobie: Ja jestem Prawdą (J 14,6). Za Prawdę, którą nienawiść chciała pożreć, i którą się udławiła. Za Prawdę o Miłości potężnej jak śmierć (Pnp 8, 6), potężniejszej od śmierci. Tak bardzo potrzeba dzisiaj choremu z nienawiści światu, byśmy „zarazili” się prostotą Janowych uczniów. Byśmy usłyszeli wołanie tej Miłości. Byśmy przyszli, wzięli Jej Ciało i pochowali je w grobie tego świata, w grobie własnej codzienności. Wtedy będzie mogła w nas zmartwychwstać i rozsadzić od środka nienawiść pożerającą naszą rzeczywistość.