Poznała go w ostatnim miejscu, w którym spodziewałaby się poznać kogoś takiego. Kupował brzoskwinie na targu. Tacy jak on wysyłają po owoce swoich służących albo żony. Sami biegają między bramą miasta a świątynią, nieustannie załatwiając interesy.
On wybierał owoce z taką czułością, że nie mógł być tylko jednym z wielu. Nagle podniósł głowę. Zauważył, że go obserwuje. Spłoszyła się, ale on kiwnął głową, uśmiechnięty. Odwróciła się i odeszła, zapominając o granatach, po które przyszła.
Następnego dnia poszła znowu. Chciała pokrzątać się po straganach. Może kupić trochę warzyw na przetwory?
Przy migdałach stanęła jak wryta. Był tam.
Zwariowałam! – pomyślała, kiedy kilka tygodni później znaleźli się wieczorem w jego mieszkaniu. Mężowi oznajmiła, że jedzie pomagać przyjaciółce, która miała za kilka dni urodzić. – Zwariowałam!
Poranek był piękny. Słońce wpadało przez okno, a oni leżeli w łóżku i jedli brzoskwinie. Powiedział, że ma kilka spraw na mieście, że niedługo wróci. Wyszedł. Uśmiechnęła się.
A potem zaczęło się piekło. Wpadło ich dwóch. Od razu poznała – to byli faryzeusze. To koniec.
– Ubieraj się – warknął jeden i rzucił jej sukienkę, która leżała na krześle.
– I błagaj Najwyższego o cud! – zakpił drugi. Patrzyli na nią z pogardą.
Poprowadzili ją do świątyni.
– Zróbcie miejsce! – wrzasnął jeden. Popchnęli ją na środek. Akurat mówił jakiś Człowiek. Musiał być kimś ważnym, słuchała Go spora grupa. Przerwał i popatrzył na nich pytająco.
– Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie – oznajmił ten, który podał jej sukienkę. Ludzie wykrzyknęli z oburzeniem, ale On nie zareagował.
– W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować – dodał drugi. Skuliła się. Nie protestowała. Już wiedziała, co się stanie. Niech tylko on tu nie przychodzi, bo jego też zabiją! – A Ty co mówisz?
Milczał. Zaczął pisać palcem po ziemi. Zauważyła, że już kilka rozjuszonych osób nachyla się i wybiera kamienie. Zamknęła oczy. Niech zrobią to szybko.
– Rabbi! Odpowiedz!
Milczał. Słusznie mnie potępia – pomyślała przerażona.
Wtedy On podniósł wzrok. – Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień – powiedział.
Stała jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami, czekając na pierwsze uderzenie. Ale nagle jazgot tłumu ucichł. Otworzyła oczy. Nikogo nie było. Spojrzał na nią i wstał, otrzepując się z pyłu.
– Kobieto, gdzież oni są? – spytał. – Nikt cię nie potępił?
– Nikt, Panie – wyjąkała, nie wiedząc, co właściwie się stało.
– I Ja ciebie nie potępiam – zapewnił uspokajającym głosem. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz.
Trzęsąc się, poszła w jedną z bocznych uliczek. Nie miała pojęcia, co teraz zrobić.
A człowieka od brzoskwiń nie spotkała w mieście już nigdy.
Przeczytaj: J 8, 1-11
Zobacz także: Nie rzucaj kamieniem